Na wyjazd do Birmy czekaliśmy od dawna i z niecierpliwością. Słyszeliśmy, że kraj jest mieszanką kulturową Azji Południowo- Wschodniej i Indii. Okazało się, że Birma (a właściwie Myanmar) jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Spędziliśmy w tym kraju osiem bardzo intensywnych, niezwykłych dni i przez cały czas nie mogliśmy wyjść z zachwytu!
Teoretycznie Myanmar jest od 2010 roku krajem demokratycznym, jest to jednak specyficzna demokracja, w której prawo do głosu ma 20% społeczeństwa, a 1/4 miejsc w parlamencie i władzach lokalnych jest zarezerwowana dla wojskowych. W politykę zaangażowani są również mnisi buddyjscy, którzy byli liderami rewolucji z 2007 roku. Birma pozostaje drugim najbardziej skorumpowanym krajem na świecie, tuż po Somalii.
Już od pierwszych chwil po opuszczeniu lotniska w Yangon było ciekawie. Birma to jedyny kraj na świecie, gdzie przy ruchu prawostonnym kierownice znajdują się również po prawej stronie. Jest to była kolonia brytyjska, więc obowiązywał tu ruch lewostronny. Jednak 7 grudnia 1970 za sprawą przepowiedni astrologa generała Ne Wina, który powiedział: „zrób krok ku prawicy” zmieniono z dnia na dzień ruch na prawostronny. Nie wpłynęło to jednak na układ samochodów, które w większości importowane z Tajlandii i Indii, wciąż mają kierownicę po prawej stronie.
Nasza taksówka nie odbiegała od miejscowych standardów, a kierowcy nie przeszkadzało potłuczone lewe lusterko. Był to człowiek z zasadami: nie używa kierunkowskazów i nikt go nie wyprzedza, a do tego wyglądał jak główny bohater filmu „Maczeta”. W drodze do hotelu czuliśmy się jak w jakiejś grze komputerowej albo teledysku.
W czteromilionowym Yangon nie ma korków – samochodów nie ma zbyt wiele, a jazda na skuterze i motorze została zakazana podobno po tym jak pechowy motocyklista wjechał w samochód jednego z generałów.
W tym ogromnym mieście w nocy jest niemal całkowicie ciemno i cicho. Wysoka temperatura przy dużej wilgotności powietrza, szeroki wachlarz zapachów (tych bardziej i mniej przyjemnych) i doświadczenia z pierwszych godzin po przylocie sprawiły, że nasz pierwszy wieczór w Birmie był bardzo mocnym przeżyciem.
Wyjątkowe w Birmie są nie tylko zwyczaje drogowe. Najpopularniejszym męskim strojem jest longyi, czyli swoista spódnica wiązana z przodu. Birmańczycy noszą je zarówno na ulicach miast jak i na placu budowy czy przy pracy w polu.
Tradycyjny makijaż birmański, czyli thanakha jest stosowany codziennie przez większość kobiet, a także przez dzieci i niektórych mężczyzn. Żółtozielona maź pokrywa najczęściej policzki i czoło, czasami nakładana z dużą starannością tworzy finezyjne wzory.
Ważnym elementem birmańskiej kultury jest rzucie liści betelu. Świeże liście zawijane są razem ze specjalnym czerwonym orzechem i przyprawami tworzą małe zawiniątka, które można kupić dosłownie na każdym kroku. Betel rzuje tu niemal 100% mężczyzn, o czym świadczą ich przebarwione zęby i czerwone plamy na chodnikach. Używka działa lekko pobudzająco, poprawia nastrój, odrętwia jamę ustną i odświeża oddech. Raz spróbowaliśmy i nie żałujemy. 🙂
O Birmańskim jedzeniu słyszeliśmy wiele złego przed przyjazdem. Tradycyjnych śniadań rzeczywiście nie polecamy, ale generalnie jest calkiem nieźle. W tanich garkuchniach i ulicznych restauracjach za dolara lub dwa można dostać całkiem przyzwoity posiłek z mnóstwem tradycyjnych przystawek. Kuchnia birmańska nie jest tak bogata jak indyjska czy smaczna jak tajska, ale można w niej znaleźć coś dla siebie. W „droższych” restauracjach (3-5 dolarów) można trafić na naprawdę pyszne dania przy wspaniałej jakości obsługi przekraczającej wszelkie azjatyckie standardy.
Tradycyjnym miejscem spotkań miejscowych są herbaciarnie, w których serwowana jest słodka herbata z mlekiem i małe przekąski. Zwykle są to małe, proste lokale albo wręcz stoliki ustawione bezpośrednio na ulicy.
W kraju, w którym PKB na mieszkańca w 2011 roku wyniosło 435 USD, znajduje się jedna z najbardziej imponujących świątyń na świecie. Ponad 100-metrowa Shwedagon Pagoda w Yangon jest w całości pokryta prawdziwym złotem, a jej szczyt zdobi kilka tysięcy brylantów o łącznej wadze prawie pól kilograma. Światło słoneczne sprawia, że pagoda wręcz oślepia blaskiem. Jest to jedno z najważniejszych miejsc kultu buddyjskiego w Birmie.
Spacerując po Yangon byliśmy zachwyceni ludzką życzliwością. Na każdym kroku ktoś się do nas uśmiechał i witał się z nami, nie próbując przy tym niczego sprzedać. Birmańczycy mówią zaskakująco dobrze po angielsku (zdecydowanie lepiej niż w sąsiedniej Tajlandii), co znacznie ułatwia podróżowanie w tym egzotycznym kraju. Odwiedziliśmy lokalny targ, uliczne książkowe second handy, w których można znaleźć dużo ciekawych książek po angielsku – od komiksów do podręczników ekonomii. .
Z Yangon pojechaliśmy nocnym autobusem do Bagan, żeby zobaczyć jeden z największych cudów Azji.