Życie na małej wysepce Malapascua położonej na północ od Cebu toczy się wokół nurkowania. My również przyjechaliśmy tutaj przeżyć podwodną przygodę. W jednej z wielu tutejszych szkół nurkowania o uroczej nazwie Little Mermaid (Mała Syrenka) poleconej przez znajomych nurków zrobiliśmy kurs Open Water. Po 4 dniach szkolenia i treningu z instruktorem Stefem staliśmy się wykwalifikowanymi nurkami.
Już w czasie kursu mieliśmy okazję nurkować w przepięknych miejscach, takich jak wyspa Gato, która jest niepozorną skałą wystającą z morza. Pod wodą skrywa podwodny świat pełen kolorowych miękkich korali oraz ciekawych podwodnych stworzeń, np zmieniających ubarwienie niczym kameleony żabnicokształtne (frogfish) czy przepięknych skrzydlic (lionfish).
Tym co przyciąga jednak wszystkich nurków na Malapascuę są rekiny kosogony (tresher sharks). Te przepiękne, majestatyczne ryby osiągające około 3 metrów długości z charakterystycznym długim ogonem można zobaczyć z bardzo dużym prawdopodobieństwem w pobliżu wyspy a głębokości jedynie 30 metrów. Większość życia spędzają dużo głębiej, w tym miejscu wypływają na poranną toaletę, korzystając z usług małych czyszczących rybek.
Dla nas spotkanie z Kosogonami było czymś absolutnie wyjątkowym i ekscytującym. Oglądanie ich w ich naturalnym środowisku z tak bliska jest czymś niezapomnianym. W czasie tego samego nurkowania widzieliśmy też elegancką mantę – eagle ray.
Pokochaliśmy Malapascuę nie tylko za nurkowanie. Urzekły nas spokój, piękne plaże i pyszne jedzenie w knajpkach, w których dodatkowym atutem były dlugie happy hours z wakacyjnymi drinkami.
Po 5 dniach pełnych wrażeń przenieśliśmy się na wyspę Bantayan, której główną atrakcją jest wielokilometrowa plaża i pyszne, tanie owoce morza. Spory półmisek ogromnych krewetek przyrządzonych w wyśmienitym sosie kosztował mniej niż 4 dolary, krab 3 dolary, a piwo jabłkowe około 60 centów. Poważnie zastanawialiśmy się, czy nie zostać z tego powodu na wyspie dłużej.
Dalsze plany pokrzyżowała nam trochę pogoda. Nasz bezpośredni (2,5 h) prom z Bantayan na wyspę Negros ze względu na duże fale został odwołany. Trasa alternatywna, którą zdecydowaliśmy się pokonać obejmowała przejazdy yeepney, 2 autobusami, habal-habal, 2 promami i zajęła 7 godzin.
Oznaczało to dla nas przymusowy postój w Bacolod. Po drodze poznaliśmy Cecila, filipińskiego marynarza, który zaprosił nas do siebie i na kolację. Przemiły i bardzo pomocny człowiek.
Cecil przekonał nas też do zmiany planów. Chcieliśmy jechać do parku narodowego wulkanu Kinlao, jednak dowiedzieliśmy się od naszego gospodarza, że przez wzmożoną emisję dymu i grasujących rozbójników to teraz niebezpieczne miejsce.
Ostatnie dni spędziliśmy na wyspie Guimaras, czyli filipińskiej stolicy mango. Całe życie na wyspie kręci się wokół tego słodkiego owocu. Wyspę pokrywają liczne sady mango. Co roku w maju odbywa się festiwal mango, a w jednej z restauracji można dostać przepyszną słynną pizzę z mango (próbowaliśmy – pycha!).
Miejscem godnym polecenia na wyspie jest Camp Alfredo – uroczy mini resort położony w dolince wśród soczystej zieleni. Byliśmy w tym czasie jedynymi gośćmi i wszystkie hamaki i basen mieliśmy tylko dla siebie, a właściciele rozpieszczali nas na przykład częstując świeżymi kokosami.
Z żalem opuszczamy Filipiny. Czujemy jednak, że jeszcze tam kiedyś wrócimy. Przez okno samolotu upatrzyliśmy sobie nawet wyspę, którą chcielibyśmy odwiedzić. ❤