Jak kontynentalna część Malezji ma swoje KL (Kuala Lumpur), tak borneańska ma swoje KK (Kota Kinabalu). Miasto samo w sobie nie jest ciekawe, ale to tam większość rozpoczyna swoją przygodę z Borneo. My również. Największą atrakcją miasta jest 5 małych wysepek położonych kilkanaście minut drogi motorówką z miejskiego portu. Podróż na wyspy jest atrakcją samą w sobie, bo tutejsi kierowcy lubią ostrą jazdę :
Odwiedziliśmy dwie wyspy: Sapi oraz Mamutik. Obie nas zachwyciły białym piaskiem, błękitną wodą, a przede wszystkim przecudną rafą koralową! Kolorowe koralowce, ukwiały, jeżowce oraz niezliczona ilość tęczowych rybek (błazenków Nemo też) są dostępne już kilkanaście metrów od brzegu.
Strasznie żałujemy, że nie mieliśmy aparatu do robienia zdjęć podwodnych, bo widoki były oszałamiająco piękne. Miało się wrażenie, że pływa się w wielkim wspaniałym akwarium. Na wyspach spędziliśmy dwa rajskie dni na snorklowaniu, plażowaniu i piciu drinków.
W rajski klimat dobrze wpisuje się też przepyszne jedzenie Malezji, dostępne na każdym kroku i za przystępne pieniądze. Najpopularniejszą formą lokalu są rodzinne restauracje, w których jedzenie jest zawsze świeże, a umiejętności kucharzy robiących placki roti są zadziwiające. Nasze ulubione to te z bananem w środku, idealne na śniadanie! Żadne tradycyjne danie malajskie nie obędzie się bez kurczaka i jajka, a ulubiony napój miejscowych to supersłodka herbata z mlekiem.
Głównym celem przybycia na Borneo było dla nas zdobycie Kinabalu, czyli najwyższej góry Azji Południowo-Wschodniej. Jest to góra o wysokości 4095 metrów i nie można na nią wejść ot tak.
Potrzebne są: specjalne pozwolenie, ubezpieczenie, przewodnik oraz nocleg w zlokalizowanym pod szczytem na wysokości 3300 m.n.p.m. Laban Rata. Na oficjalnej stronie parku narodowego oraz w przewodniku podana jest informacja, że o permit należy starać się z dużym wyprzedzeniem. Jak się na miejscu okazało jest to nieprawda i pozwolenie można uzyskać dzień wcześniej. Na miejscu napotkaliśmy jednak inny problem – cenę wycieczki. W naszym, jakby się zdawało backpackerskim hostelu zaoferowano nam „promocyjną” cenę 980 ringitów (1 rm = 1zł) za osobę za dwudniową wycieczkę. Zdecydowanie przekraczało to nasz budżet, więc poszukaliśmy innych możliwości na własną rękę. Jak się okazało, żeby zaoszczędzić 50% musieliśmy się udać do… pięciogwiazkowego resortu z pięknym polem golfowym.
Sutra Harbor Resort jest właścicielem miejsc noclegowych w Laban Rata oraz przy bramie parku narodowego, gdzie zaczyna się wspinaczka. Kupując wycieczkę bezpośrednio w biurze hotelowym nie tylko zaoszczędziliśmy dużo pieniędzy, ale także spędziliśmy dodatkową noc w parku, a noclegi, jak i wyżywienie były na bardzo wysokim poziomie. Przed naszym dormitorium przywitała nas pani w garsonce, a na kolacje jedliśmy między innymi wołowinę w winie oraz szaszłyki z jagnięciny.
Dzięki dodatkowemu noclegowi w parku mieliśmy okazję zaaklimatyzować się do wysokosci oraz podziwiać tamtejszą bogatą roślinność. W parku Kinabalu można znaleźć 5 do 6 tysięcy gatunków roślin, w tym 6 mięsożernych. Jedną z ciekawszych roślin jest z pewnością raflezja, czyli największy na świecie kwiat (nawet pow. 100 cm średnicy i 10 kg wagi). Po 15 miesiącach wzrostu kwitnie tylko przez 7 dni. Niestety nie trafiliśmy, a może i dobrze, bo kwiat podobno śmierdzi zgniłym mięsem. A wygląda tak:
Widzieliśmy jednak inne ciekawe okazy, szczególnie mocno podobały nam się te mięsożerne.
Od początku trasy na szczyt Kinabalu jest do pokonania 2600 metrów w pionie. Pierwszy odcinek do Timpohon Gate (4, 5 km i 300 metrów w pionie) prawie wszyscy przejeżdżają busami, jednak my byliśmy twardzi i potraktowaliśmy to jako rozgrzewkę. Potem zaczęła się prawdziwa wspinaczka, gdzie trzeba było polegać tylko na własnych nogach. Na początku szło nam się bardzo dobrze…
Wraz ze wzrostem wysokości zmieniał się krajobraz. Dżungla ustępowała miejsca górskiej roślinności, a potem tylko skałom. Temperatura spadała coraz niżej, a powietrze stawało się coraz rzadsze. Ostatnie metry przed Laban Rata były mordercze, więc widok schroniska, który wyłonił się zza skał byl tym bardziej słodki.
Z Timpohon Gate do tego miejsca (3300 m.n.p.m.) prowadzi tylko i wyłącznie piesza ścieżka, więc wszystko, co tam się znajduje, ktoś musiał wnieść na swoich plecach. Każdego dnia tę trasę pokonuje kilkudziesięciu tragarzy, którzy wnoszą zapasy jedzenia, butle z gazem, środki czystości itp., a także bagaż tych, którzy nie chcą wnosić go samemu. Tragarze często wnoszą pakunek o wadze ponad 40 kg, a trasę pokonują więcej niż raz dziennie.
Naszą przewodniczką była kobieta, o której nie wiemy zbyt wiele, gdyż była raczej małomówna, a jej angielski ograniczał się do podstawowych zwrotów. Do dzisiaj do końca nie wiemy jaka była jej funkcja podczas naszej wyprawy 🙂
Po kilku godzinach snu w schronisku, ok. 2.30 w nocy rozpoczęliśmy atak na szczyt tak, aby znaleźć się na nim przed wschodem słońca. Było ciemno i naprawdę zimno, więc niezbędne okazały się zakupione przez nas wcześniej latarki czołówki oraz ciepłe czapki. Nocna wspinaczka po gołych skałach Kinabalu była niezapomnianym doświadczeniem, a widok sznura świateł lamp ludzi wchodzących na szczyt naprawdę wyjątkowy. Na szczyt dotarliśmy jako jedni z pierwszych tego ranka, a nasza przewodniczka zrobiła nam zdjęcie 🙂
Widoki z góry były zachwycające, widzieliśmy chyba pół Borneo!
Zejście było dużo mniej wyczerpujące, ale przypłaciliśmy za nie trzema dniami zakwasów. Z parku złapaliśmy autobus do Sandakan w północno-wschodniej części Borneo.
Widzieliśmy już borneańskie plaże oraz góry, a teraz przyszła pora na głęboką dżunglę. Sam Sandakan jest położony nad morzem, ale jest bardzo dobrą bazą wypadową do pobliskich atrakcji. Jedną z nich jest Centrum Rehabilitacji Orangutanów w Sepilok. Orangutany występują w naturze tylko na Borneo i Sumatrze. Ich przestrzeń jest systematycznie ograniczana z powodu wycinania lasów deszczowych i zastępowania ich plantacjami palmowymi. W tym miejscu pomaga się orangutanom wrócić do dobrej formy i przystosować do ponownego życia w naturze. W Sepilok warunki są możliwie zbliżone do naturalnych, więc zwierzęta można pofpatrzeć tylko w porze karmienia. Surowa dieta składająca się cały czas z tych samych owoców ma zachęcić małpy do poszukiwania pożywienia na własną rękę. Podczas naszego przyjazdu na karmienie przyszły tylko dwa osobniki, co jest oznaką udanej rehabilitacji reszty.
Resztki po nieśmiałych orangutanach dojadły makaki, które w niektórych z obserwatorów wzbudziły większe zainteresowanie niż człekokształtne.
Przejazd autobusem publicznym z Sandakan do Sepilok i z powrotem był bardzo ciekawy. Kierowca i sprzedawca biletów będący fanami Liverpoolu przypomnieli nam przekrojowo letnie przeboje z ostatnich 15 lat. Nie mieli też zwyczaju zamykania drzwi w swoim autobusie. 🙂
W Sandakan mieliśmy więcej szczęścia w wyborze hostelu niż w KK – było w nim czysto, atmosfera była przemiła i poznaliśmy w nim zawodowego pilota helikoptera. Kupiliśmy też tam dwudniową wycieczkę wgłąb borneańskiej dżungli (za rozsądne pieniądze).
Przywieziono nas do miejsca dalekiego od cywilizacji, gdzie było tylko kilka domków i przywitano pysznym lunchem. Miejscowi przewodnicy okazali się przezabawnymi ludźmi. Warunki w obozie w środku dżungli pozytywnie nas zaskoczyły, ale i tak wszechobecne chrobotanie, stukanie, skrzeczenie i brzęczenie przyprawiały nas i ciarki na plecach.
Najwięcej zwierzęt udało nam się zobaczyć podczas rejsu motorówką rzeką Kimbatangan. Widzieliśmy m.in.: wiele gatunków małp (w tym orangutana) i ptaków, warana i krokodyla. W tym rejonie żyją też słonie, ale niestety rzadko pokazują się obserwatorom. Zawsze lubiliśmy zoo, ale to podglądanie zwierząt w ich naturalnym środowisku okazało się prawdziwą frajdą!
Pomimo wielu obaw, wybraliśmy się także na nocny spacer po dżungli. Prowadził nas lokalny przewodnik, a my byliśmy uzbrojeni w długie spodnie i kalosze. Podczas spaceru poczuliśmy na własnej skórze dlaczego te lasy nazywane są deszczowymi. Ulewa rozpętała się nagle, a na początku jedynie ją słyszeliśmy, bo gęste korony drzew zatrzymywały całą wodę. Niestety do czasu 🙂
Przygoda w dżungli była naszym ostatnim punktem w Malezji, czas na sławne Bali i miesięczną podróż po Indonezji. Do usłyszenia!