Pekin, co może trochę dziwić jest miastem droższym od Szanghaju, zwłaszcza jeśli chodzi o noclegi. Dlatego zdecydowaliśmy się na couchsurfing, aby przy okazji poznać kogoś, kto na stałe mieszka w Pekinie. Stąd po nocy spędzonej w pociągu z Szanghaju (ok. 1250 km) udaliśmy się do Richarda, w którego mieszkaniu byliśmy gośćmi przez kolejne 2 noce.
Pokój gościnny, w którym nocowaliśmy był super, jednak reszta mieszkania była świadectwem tego, że mieszka w nim samotny mężczyzna 🙂 Mieszkanie było położone na północnych peryferiach Pekinu, dzięki czemu mieliśmy okazję zobaczyć jak wygląda codzienne życie przeciętnych pekińczyków. (okolica bardziej przypominała nam Delhi, niż Szanghaj)
Richard to pełen energii 65-cio letni Amerykanin, który w Chinach jest wolontariuszem i zajmuje się na codzień pomaganiem dzieciom.
Udzielił nam kilku cennych wskazówek, które ułatwiły późniejsze zwiedzanie. Najważniejsza była ta, żeby w Pekinie wstawać bardzo wcześnie (sam wstawał codziennie o 4 rano). Wtedy temperatura jest dużo przyjemniejsza, można uniknąć wielkich tłumów oraz dojechać wszędzie na czas.
Pekin to ogromne miasto, które w sezonie odwiedzają dodatkowo miliony turystów. Mogliśmy się o tym przekonać na każdym kroku: na dworcach, w metrze czy atrakcjach turystycznych.
Pomimo kilkunastu linii metra i setek linii autobusowych i trolejbusowych, przemieszczanie się po mieście zabiera bardzo dużo czasu. Nasze ambitne plany zwiedzania musieliśmy codziennie weryfikować i wybierać te punkty, na których najbardziej nam zależy.
Richard nie jest jedyną osobą w Pekinie, która wstaje tak wcześnie. Miasto budzi się jeszcze przed wschodem słońca. O 6 rano nie mieliśmy najmniejszych problemów, żeby zjeść po porcji świeżo ulepionych pierożków gotowanych na parze. Od najwcześniejszych godzin porannych w parkach gromadzą się ludzie, którzy ćwiczą tai chi, śpiewają, tańczą taniec towarzyski, gimnastykują się, grają w badmintona, chińską zośkę, tenisa stołowego, ćwiczą kaligrafię czy grają na skrzypcach. Była nawet chińska Ewa Chodakowska, z którą w rytm lokalnych przebojów ćwiczyło kilkadziesiąt osób.
Olga była już wcześniej w Pekinie, więc zrezygnowaliśmy z kilku popularnych atrakcji, wiedząc że zobaczymy tam to, co na pocztówkach oraz tłumy chińskich turystów. Hostel, w którym mieszkaliśmy później znajdował się koło Świątyni Nieba (chyba najczęściej pojawiającego się obiektu na pekińskich materiałach reklamowych). Wystarczyło nam oglądanie czubka świątyni codziennie w drodze do metra i cenny czas postanowiliśmy przeznaczyć na inne atrakcje. Jednak z turystycznych highlights nie odmówiliśmy sobie zobaczenia Zakazanego Miasta, miejskiego zoo, parku Beihai oraz buddyjskiej Świątyni Lamy z osiemnasto metrowym posągiem Buddy wykonanym z 1 kawałka drzewa sandałowego. W Zakazanym Mieście, czyli dawnej rezydencji cesarskiej przez prawie 500 lat obowiązywał bezwzględny zakaz wstępu. Dziś za 45 juanów (ok 25 zł) może wejść każdy i to przyzwolenie masowo wykorzystują chińscy turyści, sprawiając że Zakazane Miasto było jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc, jakie widzieliśmy w życiu. Zoo też trochę rozczarowało, głównie ze względu na warunki w jakich były trzymane zwierzęta. Ale główna atrakcja, czyli panda wielka była przesłodka. Mimimimi.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła nas dzielnica artystyczna 798 Art District. W budynkach fabryk z czasów Mao znajduje się dziś kilkadziesiąt galerii sztuki współczesnej, a także wiele kawiarni i restauracji. Prezentowane tam dzieła pochodzą głównie z Azji Południowo-Wschodniej i nie odbiegają poziomem od tych prezentowanych w Europie.
W jednej z galerii zaprezentowano zapis z rocznego performance z 1980 r. słynnego tajwańskiego artysty Tehchinga Hsieh’a, który przez rok, równo co godzinę robił sobie 1 zdjęcie, umieszczając je na osobnych klatkach filmowych. Zdjęcia były wykonywane na tym samym krześle, z tym samym zegarem w tym samym studio. Efekt powalający.
Ze względu na zagrożenie wybuchem wojny jądrowej ze Związkiem Radzieckim w latach ’70 XX w. za panowania Mao Zedonga w podziemiach Pekinu postanowiono wybudować sieć tuneli oraz pomieszczenia mające dać schronienie ponad 100 tysiącom ludzi. Szacuje się, że łączna długość powstałych wtedy tuneliw Chinach jest większa niż długość Wielkiego Muru Chińskiego! Oprócz samych tuneli łączących najważniejsze miejsca w mieście, Podziemne Miasto, bo tak je nazwano to także szpitale polowe, arsenały, ale też kino. Wiedzieliśmy, że częściowo były kiedyś udostępniane zwiedzającym i wejście znajdowało się na ulicy Xidamochang Jie, czyli gdzieś w pekińskich hutongach. Google Maps tym razem nie było w stanie nam pomóc i pokierowało 2, 5km od punktu, którego szukaliśmy. Amerykański Google przegrał z siecią wąskich uliczek.
Na szczęście, kiedy błądziliśmy w 40 stopniowym upale, w końcu spotkaliśmy małżeństwo nie tylko mówiące po angielsku (co w Pekinie jest niezwykłą rzadkością), ale także niezwykle miłe i pomocne. Korzystając z chińskiego GPSa wytłumaczyli nam jak dotrzeć do celu. Udało się, dotarliśmy na miejsce! Nasze obawy niestety się sprawdziły i obiekt był zamknięty, wnioskując po łuszczących się szyldach, co najmniej od kilku lat.
Cała wyprawa nie była jednak zmarnowanym czasem, bo od spotkanych ludzi dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy o Pekinie. Ze względu na ogromny ruch w Pekinie, istnieją zasady ograniczające ruch samochodów. Auta z rejestracjami o numerach parzystych nie mogą jeździć po mieście w określone dni i na odwrót (jak np. w Rzymie). Poza tym ilość samochodów w Pekinie jest limitowana i aby kupić auto (lub nawet wymienić na nowe!), trzeba mieć na to specjalne pozwolenie. Małżeństwo, które spotkaliśmy, czeka na nie już od trzech lat.
Nasz ostatni dzień w Pekinie poświęciliśmy na odwiedzenie Wielkiego Muru Chińskiego. Z Księżyca w rzeczywistości go nie widać, ale jak powiedział Mao: „Kto nie wspiął się na Wielki Mur nie jest prawdziwym człowiekiem” No więc poszliśmy i było warto! Wybraliśmy trochę mniej oblegany przez turystów odcinek, niż pocztówkowy Badaling i pojechaliśmy na własną rękę do bardziej odległego Mutianyu. I tym razem opłaciło się wstać przed świtem i mieliśmy okazję zachwycić się Murem bez tłumów turystów. Ścieląca się mgła podkreśliła piękno tej absurdalnej budowli, mającej ponad 6000 km, której budowę zaczęto ponad 2000 lat temu i która nigdy nie odegrała żadnej znaczącej roli (oprócz turystycznej oczywiście:).
Nasza pekińska przygoda nie byłaby pełna bez spróbowania słynnej kaczki po pekińsku. Pycha!
800 km dzielące Pekin od naszego kolejnego przystanku Luoyang superszybki pociąg przejechał w tak krótkim czasie, że ledwo zdążyliśmy stworzyć ten wpis 🙂
Do usłyszenia,
Olga & Tomek
ten post pisał Tomek, prawda? 🙂
W następnym odcinku liczę na groty 😀
Wszystkie posty piszemy wspolnie. Musimy przyznac, ze czasami trudno pisze sie o sobie w osobie trzeciej. A groty jak chcialas masz :)
Luoyang jest mega, byłem kompletnie zaskoczony tym co zobaczyłem na miejscu – no, ale ja nigdy nie oglądam zdjęć w przewodniku 😉
cudownie 😉 wasze opowieści pozwolą przetrwać powoli już zaczynającą się (sic!) jesień
Drodzy, miło Was widzieć w takich nastrojach i śledzić Wasze losy. (Olgowo, czy Ty nie schudłaś?!) Egoistycznie stwierdzam, że stworzenie bloga było świetnym pomysłem, bo czuję się dobrze mając odpowiedzi na zadawane przeze mnie w głowie pytanie: „Co słychać?”. A mniej egoistycznie dodam, że cieszycie się popularnością. Ostatnio, kiedy sprzedałam komuś ciekawostkę o Chinach wyczytaną z Waszych relacji, usłyszałam: „Tak, wiem, czytam bloga Olgi i Tomka”.
Ściskam Was serdecznie, eksplorujcie, uczcie się i cieszcie się życiem oraz tą podróżą.
P.S. Tymczasem w Polsce największe upały mamy za sobą. Coraz szybciej robi się ciemno, a ludzie niedługo zatęsknią za uciążliwym nie raz słońcem.